Zdalne… czy bezpośrednie nauczanie – zawsze ważna uczniowska ciekawość…

Wojciech Cellary

Spróbujmy poszukać przyszłościowych i pozytywnych aspektów obecnej sytuacji w szkołach, zmuszonych nagle i w niezaplanowany sposób do prowadzenia zajęć w formie nauczania zdalnego. To trochę tak, jakby ktoś wygodnie jechał pociągiem po drodze żelaznej według ustalonego rozkładu jazdy, a tu nagle pociąg staje w polu i wiadomo, że dalej nie pojedzie przez długie tygodnie. Co w takim momencie robią podróżni? wychodzą z wagonów, oddalają się od torów, albo w grupkach, albo osobno, w różnych kierunkach. I nagle sami, namacalnie, na własną rękę, choć w pewnym trudzie, odkrywają piękno tego świata, który jawił im się dotychczas tylko jako migoczący obraz widziany przez szybę jadącego pociągu.

Nauczanie zdalne wymaga od ucznia osobistego zaangażowania. Nikt go nie pilnuje i nie strofuje – siedź prosto, nie wierć się, nie rozmawiaj, skup się – gdy siedzi sam przed swoim komputerem lub smartfonem. Najlepszym sposobem na uzyskanie osobistego zaangażowania ucznia jest wzbudzenie w nim ciekawości.

Człowiek ma ciekawość wpisaną w geny – chce wiedzieć i rozumieć, a potrzeba ta popycha go do odkrywania wiedzy. Tę ciekawość trzeba tylko wzbudzić, ukierunkować i podtrzymać w uczniach.

Ponadto człowiek ma potrzebę działania, a już szczególnie młody. Najlepiej świadczy o tym sukces interaktywnych gier komputerowych. (Na marginesie, CD Projekt – producent Wiedźmina i Cyberpunka 2077 – jest jedną z najcenniejszych spółek na Warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych – to musi dawać do myślenia również osobom odpowiedzialnym za edukację).

Wreszcie, ludzie nie lubią być sami, chcą być razem, nieważne, że na odległość.

Dlatego te trzy elementy: ciekawość, działanie i współpraca powinny być podstawą nauczania zdalnego w szkołach prowadzącą do podejścia projektowego – małej grupie uczniów wyznacza się pewien konkretny cel i daje wolną rękę w jego osiągnięciu.

Podzielę się w tym miejscu swoim doświadczeniem dydaktycznym ze studentami, choć wiem, że to nie to samo, co praca z młodszymi uczniami. Mają 19 lat, studenci są po różnych profilach w liceach, z różnych miejscowości. To ich pierwszy semestr na uczelni – wszystko jest nowe. Nie znają się. My im mówimy: – Aby zaliczyć semestr, dobierzcie się w pary i wymyślcie wspólnie aplikację internetową lub mobilną, a następnie przygotujcie wniosek do banku w celu uzyskania kredytu na jej implementację i wdrożenie.

Pierwszą obserwowaną u nich reakcją jest niedowierzanie, że zaliczenie semestru oparte jest na tak nietypowych zadaniach, a nie zależy od konkretnego zakresu przerobionego materiału i odpytywania. Drugą widoczną reakcją jest: – Jaką aplikację moglibyśmy zaprojektować i czy to dobry pomysł? Na co my odpowiadamy: – Nie wiemy, zbadajcie rynek, potencjalnych użytkowników, znajdźcie słabe strony konkurencji. Wreszcie trzecią reakcją jest: – Co ma być w tym wniosku kredytowym do banku? – A w jakim banku chcecie wziąć kredyt? – pytamy. – Wejdźcie na strony banków dla przedsiębiorców w kraju i za granicą i zobaczcie, co oferują i czego wymagają. Wybierzcie najlepszy dla was.

Na tym przykładzie widać zmianę roli nauczyciela – od podawacza wiedzy do stymulatora inicjatywy uczniów. Uczniowie nie są pozostawieni sami sobie, ale nauczyciel ich nie wyręcza w poszukiwaniu wiedzy. Dzięki takiemu podejściu nauczyciele przygotują uczniów do przedsiębiorczości i aktywności w nadążaniu za postępem technologicznym, co będzie znaczące w ich dorosłym życiu w przyszłości.