Nie traktuj żadnych swoich przekonań́ jako dogmatów, a gdy wnioski przestaną pasować́ do świata, przygotuj się na zmianę założeń.
Michał Heller
Nonfundacjonizm – paskudne, trudne do wymówienia słowo, które nie brzmi dobrze po polsku. Można by w zamian napisać „antyfundamentalizm”, gdyby pojęcie to nie miało tak wyraźnych konotacji religijno-politycznych. A więc „nonfundacjonizm”, koncepcja, wedle której nasze myślenie pozbawione jest niewzruszalnych podstaw. Zaprzeczenie tego, o czym od wieków marzyli filozofowie. Przypomnijmy choćby wielki kartezjański projekt ufundowania ludzkiej wiedzy na absolutnie pewnych prawdach, które oczy naszej duszy widzą jasno i wyraźnie. Kartezjusz znalazł ten fundament w słynnym cogito ergo sum, ale znalazł po to tylko, by kolejne stulecia miały z czego dworować. Choć między XVII wiekiem a współczesnością poszukiwania fundamentów wiedzy nie ustawały, stawało się coraz bardziej jasne, że jedyną pewną rzeczą, którą o ludzkiej myśli można powiedzieć, jest to, że nigdy nie będzie absolutnie pewna. Podsumowują to dobrze dwie piękne XX-wieczne metafory.
Myślenie bez fundamentów
Otto Neurath porównuje ludzką wiedzę do statku, który znajduje się na środku oceanu i nie może zawinąć do żadnego portu; nie ma suchego doku, w którym dałoby się ów statek rozebrać i od podstaw złożyć na nowo. Musimy go naprawiać po kawałku, na pełnym morzu, sztukując kadłub tymi odłamkami drewna, które są pod ręką. Z kolei Karl Popper twierdzi, że skomplikowana konstrukcja naszej wiedzy postawiona jest na palach wbitych w bagnisko; gdy konstrukcja zaczyna się chwiać, po prostu wbijamy pale nieco głębiej, bez żadnej gwarancji, że kiedykolwiek dotrzemy do dna.
Michał Heller jest zbyt wytrawnym filozofem, by wierzyć w fundacjonistyczną utopię; ale jest też zbyt dociekliwym myślicielem, by zadowolić się pięknymi metaforami. W eseju „Przeciw fundacjonizmowi” pisze, że „argumentacje występujące w filozofii, a także w naukach, dałoby się w zasadzie ułożyć w taki ciąg, że na jego, powiedzmy, lewym końcu znalazłyby się argumentacje bez składowej hermeneutycznej, a na jego prawym końcu – argumentacje bez składowej logiczno-dedukcyjnej. (…) Argumentacje racjonalistyczne znajdowały – by się stosunkowo blisko lewego końca ciągu; argumentacje wizjonerskie odpowiednio blisko prawego końca. Istotną rzeczą jest, że żadna argumentacja filozoficzna, o ile tylko dotyczy nietrywialnego twierdzenia filozoficznego, nie jest pozbawiona składowej hermeneutycznej”. I dodaje: „w zdrowej sytuacji ustala się rodzaj sprzężenia zwrotnego między wizją a logiczną argumentacją. Nawet jeśli ciąg rozumowań jest inspirowany wizją, to racjonalna argumentacja może wpływać na wizję, powodując jej korekcje, a w krytycznej sytuacji – nawet jej odrzucenie”.
Choć Heller mówi tu o argumentacji w filozofii i nauce, jego pogląd łatwo daje się odnieść do myślenia w ogóle. Nie jest ono fundacjonistyczne, bo nie polega na niezawodnym wnioskowaniu z niepodważalnych przesłanek, ale na ciągłej grze wyobraźni i logiki, wizji i ciągów dedukcyjnych wynikań. Nasze konstrukcje myślowe nie są stawiane na solidnych fundamentach, ale na mniej lub bardziej trafnych hipotezach i domysłach. Równocześnie myślenie nie jest pozbawione struktury, bo nasze wizje – choćby te najbardziej szalone – poddać się muszą odpowiedniej obróbce, musimy wyciągnąć z nich wnioski i krytycznie ocenić, czy warto przy nich trwać, czy też może lepiej je odrzucić.
Między wizją a logiką
Skąd bierze się wizja? Jak rodzą się hipotezy? Psychologowie często udzielają na te pytania wyrafinowanych odpowiedzi. Dla filozofów sprawa jest prostsza: to, co prowadzi nas do sformułowania hipotezy – a więc tak zwany kontekst odkrycia – nie ma ostatecznie znaczenia. Liczy się raczej to, co – w tak zwanym kontekście uzasadnienia – z hipotezą zrobimy, czy wystarczająco solidnie będziemy się starać ją potwierdzić (lub obalić). To odróżnienie – odkrycia od uzasadnienia – jest jednak zbytnim uproszczeniem, przydatnym może na sali wykładowej, ale bezużytecznym wtedy, gdy przyjdzie nam rozwiązywać prawdziwe problemy. One nie pojawiają się bowiem znikąd, ale mają swoją historię. „Musi być – podkreśla Heller – jak w greckim dramacie: jakaś intryga, dzięki której zawiązuje się akcja, rozbudowują się różne wątki, które konkurując, ale i splatając się ze sobą, tworzą problem”. Także nasze wizje – a więc hipotezy, które są odpowiedzią na dany problem – nie rodzą się w próżni. „Jest mitem, że się je po prostu wymyśla. Nawet jeżeli czasem się tak zdarza, to tego rodzaju wydumane hipotezy na ogół nie mają większej wartości (…). W każdym pytaniu zawierają się, jeżeli nie sugestie pewnych odpowiedzi, to w każdym razie spektrum rozlicznych możliwości, kierunków badawczych, zapraszających do spenetrowania”.
Zatrzymajmy się przez chwilę przy tych stwierdzeniach. Nasze myślenie nie ma może trwałych fundamentów, ale ma relatywnie niezmienne tło, na które składają się uznawane przez nas teorie i przetestowane wielokrotnie sposoby rozwiązywania różnego rodzaju problemów – to, co filozofowie nazywają „wiedzą że” i „wiedzą jak”. Co więcej, do tego tła należy także historia naszych zmagań intelektualnych, w tym cały szereg hipotez i bardziej rozbudowanych koncepcji, które poległy w starciu z rzeczywistością. Ten „teoretyczny śmietnik” wcale nie jest bezwartościowy; przeciwnie, porażki te są wielce pouczające i warto o nich pamiętać, po to choćby, żeby nie powtarzać raz popełnionych błędów, by – prawem kontrastu – odnaleźć rozwiązanie bardziej skuteczne. Z tego wszystkiego nasz umysł korzysta, często nieświadomie, gdy zmagamy się z jakimś teoretycznym lub praktycznym problemem. To tło stanowi inventorium naszej wyobraźni. Nie jest zatem prawdą, że twórcza wyobraźnia jest całkowicie nieskrępowana, wolna w powoływaniu do życia najdziwniejszych idei. Nie jest to prawdą nawet w literaturze. Wydawca pierwszych opowiadań Phillipa K. Dicka, Anthony Boucher, uważał, że kluczowa zasada pisarstwa science fiction i fantasy głosi: „Możecie przyjąć tylko jedno podstawowe założenie, z którego ma wszystko wynikać, możecie mieć jednego człowieka, który przenika przez ściany, ale nie wolno już wprowadzać drugiego, który jest niewidzialny”.
Jest to bardzo głęboka uwaga. Świat, w którym równocześnie istniałyby wróżki i przybysze z kosmosu, ludzie – niczym roboty – pozbawieni byliby emocji, a przy tym potrafili nawzajem odczytywać swoje myśli, zaś prawa fizyki obowiązywałyby tylko w dni parzyste, byłby nie tyle dziwaczny, co w ogóle niezrozumiały. Wyobraźnia, która nie wyrasta z tego, co wiemy o świecie, jest zupełnie bezużyteczna. Nawet te odkrycia XX-wiecznej fizyki, które powszechnie podziwiane są za wyjątkową oryginalność, jak ogólna teoria względności Einsteina czy równanie Diraca, wyrastały z dobrze określonego tła, na które składały się zarówno narzędzia matematyczne, jak i (często już odrzucone) koncepcje fizyczne. Rewolucje naukowe zmieniają nasz obraz świata, ale – wbrew swej nazwie – czynią to na drodze powolnej ewolucji. Skrajna oryginalność może być tylko jednym – zwykłym bełkotem.
Mamy już zatem wizję – na podstawie istniejącej wiedzy formułujemy hipotezę, która ma stanowić rozwiązanie stojącego przed nami problemu. Hipotezę tę trzeba teraz „opracować”. Heller uważa, że na tym etapie posługiwać się należy znanymi regułami logiki. Jest to, oczywiście, stosunkowo niekontrowersyjne w naukach przyrodniczych, gdzie z nowych hipotez wyprowadzić możemy przewidywania, które sprawdza się empirycznie. W innych dziedzinach sytuacja jest bardziej skomplikowana. Rozważmy przez chwilę wizję świata zamieszkałego przez pozbawionych emocji ludzi-robotów. Jak wygląda ich życie? Jest ono zapewne realizacją fantazji brytyjskich utylitarystów: każdy człowiek – robot przeprowadza precyzyjny rachunek zysków i strat i wybiera takie działania, które przynoszą mu największe korzyści. Jednostki takie – jak pouczają scenariusze tworzone w ramach teorii gier – nie są zdolne do jakiejkolwiek trwałej współpracy. Mówiąc inaczej, z założenia, że ludzie nie posiadają emocji, nie kieruje nimi ani współczucie, ani strach przed innymi, wynika, że nie potrafiliby oni ze sobą współdziałać, a zatem nie wytworzyliby też żadnych reguł, do których w ich społeczności należy się stosować. A świat bez reguł to świat bez prawa, moralności, języka. Słowem – świat chaosu. Przykład ten pokazuje, że „opracowanie wizji”, wyciąganie wniosków z przyjętych założeń, nie zawsze jest prostą dedukcją i często musi korzystać z dodatkowych przesłanek składających się na naszą „wiedzę tła” (w naszym przykładzie: z wyników uzyskanych w teorii gier).
W Hellerowym „myśleniu o myśleniu” stworzenie wizji i opracowanie jej – a więc sformułowanie hipotezy i wyciągnięcie z niej wniosków – to tylko pierwsze etapy długiego procesu. Kluczową rolę odgrywa w nim inny mechanizm: konkluzje, do których dochodzimy, wpływają na przesłanki, od których zaczęliśmy. Między przesłankami rozumowania (wizją) a wyprowadzonymi z nich wnioskami zachodzi rodzaj sprzężenia zwrotnego. Wnioski mogą wzmacniać przesłanki (na przykład wtedy, gdy prowadzą do poprawnego przewidywania zjawisk albo gdy okazują się spójne z innymi uznawanymi przez nas za prawdziwe teoriami), ale mogą je także osłabiać, prowadząc do ich modyfikacji lub wręcz odrzucenia. Myślenie nie jest zatem procesem jednokierunkowym, prowadzącym od przesłanek do wniosków, ale – mówiąc metaforycznie – ciągłymi negocjacjami między przyjętymi założeniami i uzyskanymi wynikami. Jeśli fizyk testuje jakąś hipotezę, a wyprowadzone z niej konsekwencje nie zgadzają się z obserwacją czy eksperymentem, to hipotezę trzeba zmienić – ale być może wystarczy ją zmodyfikować, a nie całkiem odrzucić. Gdy filozof przedstawia złożoną argumentację za jakąś tezą i odkrywa, że prowadzi ona do absurdalnych wniosków, nie warto od razu rezygnować ze wszystkich przyjętych założeń. Ważne jest nie tylko to, że się mylimy, ale także i to, na czym nasza pomyłka polega. Błędy nie są po prostu błędami, o których wypada szybko zapomnieć; przeciwnie, wskazują one często drogę do poprawnego rozwiązania.
Kłopot w tym, że logika, którą dysponujemy, nie jest przystosowana do takich zapętleń. Filozof powie, że każda logika koduje pewną relację konsekwencji, czyli mówi nam tyle tylko: jeśli przyjmujesz te, a nie inne przesłanki, to jesteś zmuszony przyjąć także te, a nie inne wnioski. O ruchu myśli w przeciwnym kierunku – od wniosków do przesłanek – znane nam logiki milczą. Stąd Heller postuluje konstrukcję „logiki zapętleń”, stworzonej na wzór nieliniowych metod matematycznych, która umożliwiałaby opisywane wyżej sprzężenie zwrotne. Realizacja tego zadania jest ciągle przed nami.
Moralność myślenia
Myślenie, tak jak przedstawia je Heller, jest niebywale trudne. Wymaga ciągłego poszerzania wiedzy, czyli tła naszych intelektualnych zmagań. Żąda jak najlepszego, jak najbardziej wszechstronnego zrozumienia sytuacji problemowej, z którą przyszło nam się zmierzyć. Zmusza do natężenia uwagi i dopomina się precyzji, bez której nie skontrolujemy ciągów dedukcyjnych wynikań. Każe krytycznie patrzeć na poczynione ustalenia, raz po raz upierając się, że z takim mozołem wypracowane konstrukcje myślowe trzeba po prostu odrzucić. Myślenie jest trudne, bo – po pierwsze – wymaga ogromnego wysiłku, znacznego wykorzystania naszych ograniczonych zasobów poznawczych i energetycznych, które można by zużyć na inne, może przyjemniejsze cele; a po drugie – takie myślenie, jakie portretuje Heller, ma potężnych przeciwników, zarówno w naszych nawykach myślowych, jak i w mechanizmach emocjonalnych, które sprawiają, że wolimy szybko zaakceptować półprawdę, niż powoli rewidować przyjęte założenia.
Czemu zatem podejmować ten trud? Po co się wysilać?
Wybór myślenia, mówi Heller, to wybór racjonalności. Z tej perspektywy wiara w niezachwiane fundamenty wiedzy, nadmierne przywiązanie do jednego schematu pojęciowego czy budowanie wizji świata w sposób niekontrolowany, bez udziału składowej dedukcyjnej, są przejawami irracjonalności.
Co ważne, „racjonalność́ i irracjonalność́ nie są tylko prywatnymi sprawami. Irracjonalność́ sieje spustoszenie nie tylko na własnym podwórku; jest jak zaraźliwa choroba: brak osobistej higieny łatwo przeradza się w epidemię. (…) Racjonalność́ jest moralnością̨ myślenia, czyli po prostu częścią̨ etyki. Niemoralność́ nie jest chorobą, lecz grzechem. Szaleństwo irracjonalności polega na tym, że grzech stawia się na miejscu Wartości”. Zatem myślenie według Hellera, choć nonfundacjonistyczne, pewien fundament jednak posiada: jest nim racjonalna metoda głęboko zakorzeniona w świecie wartości.
I jeszcze jedno: nasze myślenia ma to do siebie, że karmi się równocześnie abstrakcją i konkretem, rozbudowaną teorią i przykładem. Bez konkretu myślenie byłoby puste, a bez abstrakcji – ślepe. Heller w sposób mistrzowski opisuje „myślenie bez fundamentów”, przedstawia wyrafinowaną koncepcję, która niewątpliwie pomaga nam lepiej zrozumieć naszą kondycję poznawczą. Ale równie ważne jest to, że Heller daje przykład, jak myśleć, o czym nieraz przekonać mogli się słuchacze jego wykładów i czytelnicy jego książek.